12. Niedziela po Trójcy Świętej
22.I przybyli do Betsaidy. I przyprowadzili do niego ślepego, i prosili go, aby się go dotknął. 23.A On wziął ślepego za rękę, wyprowadził go poza wieś, plunął w jego oczy, włożył nań ręce i zapytał go: Czy widzisz coś? 24.A ten, przejrzawszy, rzekł: Spostrzegam ludzi, a gdy chodzą, wyglądają mi jak drzewa. 25.Potem znowu położył ręce na jego oczy, a on przejrzał i został uzdrowiony; i widział wszystko wyraźnie. 26.I odesłał go do domu jego, nakazując: Tylko do wsi nie wchodź.
Mk 8,22-26
Ślepy. Dziś powiedzielibyśmy raczej niewidomy. Straszna dolegliwość. Gdy dziś, pełnosprawni, obserwujemy kalectwo, niepełnosprawność, to często czujemy jak wielkie nieszczęście i jak wielkie cierpienie dotyka głuchych, niemych, pozbawionych reki czy nogi. Niezmiennie jednak, świat niewidomych wzbudza największe emocje, robi największe wrażenie. Kto wrażliwy nie próbował pojąć, co kryje świat niewidomego, jak działają jego pozostałe zmysły? Takiego właśnie niewidomego nieszczęśnika, ukazuje nam dziś ewangelia w spotkaniu z Jezusem.
Przyjrzyjmy się chwilkę okolicznościom i miejscu całego wydarzenia. Betsaida, miasto sprzed 5000 lat, już w czasach Jezusa było miastem, a właściwie małym miasteczkiem, na tyle niewielkim, że nazwanym wsią. To stąd miało się wywodzić aż 5 apostołów i to temu miastu (Mt 11, 20-24) wypomni Jezus dokonane w nim cuda i brak odpowiedzi na nie. I w tej oto Betsaidzie przyprowadzają do Mistrza niewidomego. To wyobrazić nam sobie nietrudno. Szmer ciekawskich, wścibskie spojrzenia, unoszący się zapach sensacji, która być może zaraz się wydarzy. Dziś pewnie dołączyłby las podniesionych, nagrywających smartfonów. Pan Jezus nie przyjmuje przedstawionych warunków. Wprawdzie nie oddala nieszczęśnika, ale chwyta jego rękę i oddala się z nim. Dlaczego?
Pewnie się dziwimy? Po co czynić cud, pomagać, gdy nikt tego nie widzi? Po co czynić dobro, gdy nie można się pochwalić? Nasze najzwyklejsze myślenie. Nie tylko nasze. Wiele instytucji charytatywnych, ale nie tylko, również inne, np. chroniące zabytki, żądają tabliczek i widocznych informacji: Oto tu pomogliśmy w tym i tym, to i to sfinansowaliśmy, korzystacie państwo z tego czy owego, dzięki naszemu wsparciu…
I oto Pan Jezus zupełnie na przekór, czyni dziś inaczej. I znów wie co robi. Nie przyszedł przecież wzbudzać sensację. Nie to jest mu potrzebne i nie to chce nam pokazać. W tym wyjściu poza miasto jest nam przecież ukazane, że prawdziwe spotkanie człowieka z Bogiem odbywa się sam na sam. To musi być Ty i ja. To wtedy może się w życiu narodzić coś niezwykłego. Komentatorzy wskazuję na jeszcze jeden ciekawy aspekt całego wydarzenia. Oto uzdrowienie dokonuje się niejako na raty. Po pierwszej próbie Mistrz pyta: Widzisz coś? W odpowiedzi słyszymy, że rzeczywiście chory coś tam widzi. I w tym miejscu się zatrzymajmy. Czy to nie jest aby o nas? Czy to nie nasz stan? Nasze stadium na drodze życia? Jesteśmy ochrzczeni. Ba nawet czasem przystępujemy do Stołu Pańskiego, czasem chodzimy do kościoła, coś tam o chrześcijaństwie wiemy i coś tam dostrzegamy. Gdzieś tam już może tego Jezusa spotkaliśmy. Jeśliby jednak się uczciwie zastanowić, zatrzymać i zaangażować, to może się okazać, że bez kolejnego spotkania ze Zbawicielem niewiele będziemy widzieć i jeszcze mniej rozumieć. Okaże się, że konieczne jest kolejne zbliżenie.
Bycie ochrzczonym i powołanym to może za mało by nie być niewidomym? Chrzest trzeba potwierdzać. Nie ma innego wyjścia. I każdy drugi raz, te drugi raz nałożone przez Jezusa na chore oczy ręce, to każdorazowy skok w wiarę, w wiarę, która wbrew światu i wbrew doświadczeniu mówi nam: śmierć nie jest końcem wszystkiego! Każda chwila, w której umiemy się podnieść, w której umiemy zaufać, to chwila, jak ta , w której Jezus po raz wtóry dotknął chorych oczu.
Zapewne i my doświadczamy cudów. Zapewne i nam zdarza się to sam na sam ze Zbawicielem. Jezusowa niechęć do zbudzania taniej sensacji, do czynienia show i z drugiej strony obowiązek naśladowania Go, każe nam, zastanowić się dziś nad jeszcze jednym. Sposób funkcjonowania naszych parafii. Czy droga: od akcji do akcji, od wydarzenie do drugiego wydarzenia, natychmiast podkolorowanego i odtrąbionego w internecie, czasami też prasie, jest jedyną słuszną drogą? Czy czasem nie warto byłoby się skupić na mniej efektownym, cichszym popracowaniem nad budową wspólnoty? Wspólnoty, której siła i rozwój nie są warunkowane ilością internetowych wyświetleń i facebookowych lajków, lecz poczuciem zaufania i bezpieczeństwa. Pytany czasem o najlepszą misję, niezmiennie odpowiadam, że najlepszą misją i sposobem na rozwój naszych parafii, jest przemyślane i wiernie głoszone Boże Słowo, opakowane w regularne, punktualne nabożeństwa, w czystym zadbanym kościele lub kaplicy, w asyście pięknie brzmiącego instrumentu i obecności zawsze świeżych kwiatów na ołtarzu. Nic po prostu nie zastąpi właściwego niedzielnego nabożeństwa. Bez rozgłosu, bez zbędnego show, ale jednak takiego, że niewidomi mogą przejrzeć. To jest ten krok, który jako Kościół pomagamy postawić szukającym, a potem… potem jestem już ja i mój Bóg. Na pustyni, poza wsią, sam na sam…
Amen.
Słowo Boże - kazania
-
W co wierzymy?
Biblijną naukę Kościoła Ewangelicko-
Augsburskiego streszczają 4 zasady.sola Scriptura - jedynie Pismo
czytaj więcej
sola Gratia - jedynie Łaska
sola Fide - jedynie Wiara
solus Christus - jedynie Chrystus -
Galeria fotografii
-
O naszym Kościele
-
Kalendarz wydarzeń