english version
Hasła biblijne na dzisiaj Ukryj hasła biblijne

Jest mocniejsza

MOCNIEJSZA NIŻ ŚMIERĆ na półkach księgarskich

26.07.2013

W lipcu na półki księgarskie trafiła powieść Lidii Czyż pt. „Mocniejsza niż śmierć”, wydana przez wydawnictwo WARTO. To książka o listach będących ostatnią deską ratunku, o historii nieprawdopodobnej, lecz niestety prawdziwej, oraz o sile zdolnej wyrwać człowieka z samego dna rozpaczy.


Jest mocniejsza

Mottem książki są słowa, które znajdują się na jej pierwszej stronie: „Może właśnie ten, kto cierpiał, jest w stanie naprawdę zrozumieć siłę miłości? Wszystko, co w tej historii wydaje się nieprawdopodobne – wydarzyło się naprawdę, a to, co prawdopodobne – jest fikcją”.

 

Autorka jest nauczycielką nauczania zintegrowanego, współorganizatorką spotkań dla kobiet, w tym corocznych Śniadań dla Kobiet w Wiśle oraz Tygodni Ewangelizacyjnych w pobliskim Dzięgielowie. Na swoim koncie ma liczne artykuły i opo­wiadania.

 

Pisząc książkę autorka nie myślała o jakimś konkretnym odbiorcy, choć młodzi ludzie to ta grupa, do której chciałaby żeby szczególnie książka trafiła. Zapewne znane jest stwierdzenie, że najlepsze historie pisze samo życie i tak właśnie było w przypadku tej książki.

 

Historia, którą napisałam, powstała na kanwie autentycznych listów młodego mężczyzny. Po kilkuletniej korespondencji mailowej, poruszona jego historią, zapytałam, czy mogę wykorzystać jego niezwykłe, a zarazem bardzo trudne doświadczenia w artykule lub książce. Zgodził się, a ja postanowiłam je opisać. Zajęło mi to sporo czasu, bo aż trzy lata.– wyjaśnia Lidia Czyż.

 

To powieść, którą czyta się jednym tchem, dynamiczna, barwna i zaska­kująca jak życie, z którego pochodzi. Książka można nabyć w księgarni „Warto” w Cieszynie, internetowej na www.warto.com.pl  oraz w innych na terenie całego kraju.

   

 

Fragment książki:

 

„Zapewne każda rodzina ma swoje najbardziej skrywane tajemnice. Krępujące, zatajane przed światem, żeby broń Boże nikt się o nich nie dowiedział. Nasza też miała. Nigdy nie chciałem o nich nikomu opowiadać, bo byłem przekonany, że to ja jestem wszystkiemu winien, a problemy zaczęły się, gdy pojawiłem się na świecie. Być może gdyby mnie nie było, wtedy matka nie musiałby się tak

stresować i…

 

Wstydziłem się tego, co działo się w naszym domu. I nienawidziłem siebie. Po raz pierwszy i jedyny odważyłem się powiedzieć o tym kilka lat temu – Julii. Poznanie jej zmieniło moje życie. Lecz ona… odeszła…  A wtedy moje życie przestało mieć jakikolwiek sens. Lata, które minęły od tego wydarzenia, wydają mi się czasem odległym jak wieczność.

 

Kiedy to wszystko się zaczęło? Sam nie jestem pewien. Ponoć przechowujemy w pamięci wszystkie ważne zdarzenia z dzieciństwa, ale mój umysł prawdopodobnie wyparł wiele z nich.

 

Czy to był powolny proces, czy też da się znaleźć taki krytyczny moment, gdy matka po prostu pękła? Kiedy dziś próbuję wydobyć i przeanalizować najwcześniejsze zachowane w pamięci epizody, jestem pewien, że to musiało się dziać od długiego czasu. W moim umyśle zakodowało się kilka wydarzeń, które nałożyły się na siebie. Jednak ten dzień musiał być wyjątkowo traumatyczny, bo pamiętam dokładnie każde słowo:

 

– Mamusiu, nie bij! Proszę, nie bij! – błagałem, wczołgując się między nogi krzesła. Wiedziałem, że zasłużyłem na karę, bo stłukłem porcelanową, delikatną filiżankę w błękitne kwiatki. To była filiżanka z kompletu, rodzinna pamiątka, jednak nie mogłem wytrzymać, bo mama biła strasznie mocno.

 

– Mamusiu, proszę… – jęczałem coraz ciszej, skulony pod krzesłem.

Dostałem jeszcze jedno uderzenie w łydkę, która wystawała spomiędzy nóg krzesła. Wsunąłem nogę

głębiej, ale cała nie zmieściła się pod krzesłem, więc kopnęła mnie w stopę.

– Wyłaź stamtąd i natychmiast to posprzątaj! – rozkazała z wściekłością, wskazując na odłamki rozsypane po podłodze. Leżałem skulony, trzęsąc się ze strachu.

– Słyszałeś? Wyłaź i sprzątaj, bo dostaniesz mocniej! Powoli wyczołgałem się z drugiej strony stołu, tak by być jak najdalej od niej, i sięgnąłem do szafki po miotełkę, sprawdzając kątem oka, czy mama znowu nie podniesie na mnie ręki. Na szczęście poszła do pokoju i, ciężko sapiąc, usiadła na tapczanie. Niezdarnie zamiotłem rozbite kawałki i wrzuciłem do kubła pod zlewem.

– Wszysko, rozumiesz?, wszysko! Żebym nie znalazła tam ani kawałecka! – mama lekko sepleniła, nie mogąc poprawnie wypowiedzieć słów.

 

Przygarbiony, przejechałem dłonią po linoleum. Kilka drobinek wbiło mi się boleśnie w dłoń. Próbowałem je wyciągnąć. Odstawiłem zmiotkę do szafki i umyłem ręce, próbując spłukać wbite odpryski, ale jeden nie dawał się wyjąć. Rozdrapałem lekko to miejsce. Zaczęła sączyć się krew. Przetarłem skrwawione miejsce mokrą dłonią. Sięgnąłem cicho do szuflady pod oknem, poszukałem w pudełku plastra i wsunąłem do kieszonki. Przykleję w pokoju, gdy mama nie będzie patrzeć.

– Skończyłeś?

– Tak – powiedziałem prawie bezgłośnie ze spuszczoną głową.

– Skończyłeś, pytam…? – jej ton był coraz bardziej gniewny.

– Tak – powtórzyłem, tym razem głośniej.

 

Bałem się, że zaraz przyjdzie sprawdzić efekt i na pewno znalazłaby jakieś mikroskopijne okruszki. W sprzątaniu była nieprawdopodobnie perfekcyjna. I na pewno znowu dostałbym lanie. Stanąłem pod ścianą pomiędzy kuchnią  a pokojem”.