english version
Hasła biblijne na dzisiaj Ukryj hasła biblijne

Kościół Pokoju w nowej odsłonie

W Świdnicy trwają intensywne prace

02.09.2015

W ramach projektu „Luterańska enklawa” na placu Pokoju w Świdnicy trwają intensywne prace. Wnętrze kościoła odzyskuje pierwotny blask, a na plebanii powstanie Dolnośląski Instytut Ewangelicki.


Kościół Pokoju w nowej odsłonie

Aneta Augustyn: To pierwsza tak duża renowacja kościoła, który odsłania się, dosłownie, warstwa po warstwie. Staje się coraz bardziej czytelny.

 

Ryszard Wójtowicz, konserwator dzieł sztuki: Ostatni remont, który przeprowadzono tu w 1902 roku, nie był zbyt fortunny.

Użyto wówczas kiepskich materiałów, nieadekwatnych do obiektu tak wysokiej klasy. Zastosowano tanie farby i namiastki kruszców, które uległy negatywnym zmianom. Niemal wszystko przemalowano prostacko w zielonej tonacji, niezgodnej z wielobarwnym tonem pierwowzoru. Uproszczono formy malarskie, zamalowano „na głucho” wiele fragmentów oryginalnej polichromii i złoceń.

Próbujemy teraz dotrzeć do pierwotnych dekoracji malarskich i złoceń, do najstarszych zachowanych warstw z XVII wieku. W planach mamy stworzenie wirtualnego modelu świątyni, który pokazałby te kolejne nawarstwienia.

Od kilku miesięcy odnawiamy, dzięki funduszom norweskim, całą zachodnią ścianę, a zwłaszcza prospekt organowy wraz z przylegającymi elementami. Wcześniej, dzięki wsparciu ministra kultury, blask odzyskały ambona i ołtarz. Odzyskały dosłownie, bo po usunięciu wielowiekowego brudu przywróciliśmy pierwotne, jasne barwy.

 

Odnowione ambona, ołtarz i prospekt organowy to teraz trzy wyspy światła i koloru w świątyni, której pozostała część nadal jest pogrążona w nastrojowym półmroku. Niektórzy twierdzą, że te jasne barwy odbierają miejscu magiczny mroczny klimat.

 

Ja również spotkałem się z takimi opiniami. Niektórzy tak przyzwyczaili się do tych „cichych barw” i półmroku, że są przeświadczeni, że tak było zawsze. To nieprawda, kościół był kiedyś jasny, pełen blasku, barw, złota - ten stan staramy się przywrócić.

To, co niektórzy biorą za szlachetną patynę, to po prostu wiekowy brud i kurz. Renowacja jest niezbędna nie tylko po to, żeby pokazać, jak wyglądał kościół naprawdę, ale przede wszystkim po to, żeby go ratować.

Świątynią zajmuje się sztab specjalistów, m.in. konserwatorzy z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, którzy przeprowadzili szczegółowe badania konstrukcji. Okazuje się, że jeszcze ponad 80 procent budynku wymaga pilnej, ratunkowej konserwacji! Kiedy patrzymy na wnętrze z dołu, z perspektywy turysty, wydaje się zadbany, zwłaszcza teraz, gdy ambona, ołtarz i prospekt organowy lśnią. Wystarczy jednak wejść na empory, żeby przekonać się o dramatycznym stanie zachowania obiektu. On po prostu woła o pomoc. W najgorszej sytuacji są te fragmenty, do których postronni nie mają dostępu. Nie można tam wejść właśnie ze względu na ryzyko zawalenia. Niektóre deski to próchno, dosłownie rozsypują się w ręku.

W XVII wieku katoliccy Habsburgowie narzucili ewangelikom surowe warunki zezwalając na budowę kościoła wyłącznie z drewna, słomy i gliny. Zakładali, że obiekt z tak nietrwałych materiałów będzie stał krótko. Przetrwał jednak 350 lat, zadziwiając wytrzymałością. Nie dali mu rady Habsburgowie, ale teraz w najlepsze toczą go owady. W ambonie siedział tykotek pstry, w elementach konstrukcji kościoła spuszczel, a w ołtarzu i w wielu innych miejscach żeruje kołatek. Mają aktywne żerowiska i drążą w drewnie kanały zamieniając je w proszek. Owady, grzyby, bakterie, wilgoć…. Część tego zainfekowanego drewna ratujemy pędzlując je i wstrzykując środki owadobójcze.

 

Wiosną przyszłego roku po raz pierwszy od kilkunastu lat zabrzmią duże organy. To pechowy instrument, od początku nie miał farta.

 

Może teraz będzie miał więcej szczęścia? Organy o 62. głosach, z pięknym barokowym prospektem podtrzymywanym przez dwóch atlasów zbudowała w 1669 roku manufaktura Gottfrieda Klose z Brzegu. To, oprócz krzeszowskich, jedne z największych zachowanych organów na Dolnym Śląsku.

Okazały się pechowe: kilkakrotnie trzeba było poddać je przebudowie, bo źle grały, stale je poprawiano, wciąż miały jakieś niedomagania. To wynikało nie tylko z konstrukcyjnych niedociągnięć. Także z trudnych warunków klimatycznych w drewnianym kościele, gdzie wilgotność i temperatura są bardzo zmienne. W obiektach murowanych warunki są bardziej stabilne, natomiast tutaj latem budynek się nagrzewa, a zimą jest bardzo chłodny. Instrumenty źle znoszą takie skoki.

Duże organy nie sprawdzały się, więc nad ołtarzem pod koniec XVII wieku zbudowano dodatkowe małe organy, które były częściej używane i służą do dziś, m.in. podczas Międzynarodowego Festiwalu Bachowskiego i Wratislavii Cantans.

Duże milczą od lat 90. ale ponownie usłyszymy je wiosną przyszłego roku, kiedy zakończy się renowacja. Jesteśmy na półmetku. Rewitalizowany jest cały instrument. Jego serce, czyli kontuar i ponad 3,5 tys. XVIII i XIX-wiecznych piszczałek, odnawia w Siversdorf firma Christiana Schefflera, jedna z dwóch najlepszych firm organmistrzowskich w Niemczech. Ciekawostka: konsultantem jest Jürgen Schlag, wnuk ostatniego właściciela manufaktury Schlag und Söhneze Świdnicy, która w XIX wieku udoskonalała instrument. Zmieniono wówczas intonację instrumentu z barokowego na romantyczny, a zasilanie z mechanicznego na elektryczne. Ten XIX-wieczny silnik będzie teraz wymieniany na współczesny. Poprzedni jest już zbyt zawodny, a choćby jedna iskra z silnika w drewnianym kościele to byłaby katastrofa.

Wzmacniamy konstrukcję, uzupełniamy złuszczone polichromie, złocenia i srebrzenia, leczymy chore drewno. Zajmujemy się szafą organową, lożami muzycznymi, malowidłami nad prospektem organowym.

 

Podczas jednej z przeróbek ozdobiono go ruchomymi figurkami aniołków. Znowu będą grały na swoich instrumentach?

 

Pod koniec XVIII wiekuorganmistrz Zeitzius z Ząbkowic umieścił 37 aniołków z trąbkami, rogami, dzwonkami, skrzypcami, fletami. Całe to anielskie instrumentarium odnowiliśmy, ale grać będą tylko aniołki z bębnami, bo nie odnaleźliśmy śladów po takich instalacjach, czy mechanizmach.

W czasie prac okazało się, że do przebudowy organów używano wszystkiego, co było dostępne, m.in. polichromowane, drewniane okładziny ścian kościoła, kościelne deski podłogowe, ale też fragmenty XVII-wiecznych, drewnianych

piszczałek! Próbujemy teraz uporządkować tę mozaikę. Usuwamy wiele nawarstwień, żeby ukazać pierwotny wygląd obiektu, usuwamy brud i kurz, niefortunne przemalowania i zamalowania.Wyczyściliśmy portret Lutra na balustradzie chóru muzycznego. Był niemal całkowicie nieczytelny, dosłownie pokryty pleśnią z powodu złej konserwacji sprzed wieku, kiedy pokryto go złoceniami złej jakości i klejem glutynowym, na którym rozwinęła się infekcja mikrobiologiczna.

Dbamy o dwie 300-letnie loże muzyczne – wzmacniamy konstrukcję, usuwamy przemalowania, skórzanesiedziska są poddane konserwacji, odnawiamy ławki, klęczniki, każdy detal, łącznie z zamknięciami bocznych drzwiczek. Niczego nie wymieniamy, staramy się przywrócić oryginalny stan.

W lożach odsłoniły nam się malowidła z motywem podwójnych promienistych serc. To kolejne zagadki do odczytania, podobnie jak malowidła na emporach. Są tam alegoryczne sceny odnoszące się do Pisma Świętego, np. górnicy w kopalni złota, młyn wodny, ptak rażony promieniem. Te kilkadziesiąt obrazów nie tworzy ciągu narracyjnego, nie ma tam początku ani końca. Dopiero uczymy się je odczytywać, trochę po omacku, bo Kościół Pokoju nie doczekał się dotąd solidnego opracowania. Bardzo go brakuje, zwłaszcza, że zachowało się aż 98 oryginalnych polichromii, które wciąż nie są opisane.

 

Co Pana zaskoczyło podczas renowacji?

 

Kolor na ołtarzu, który ukazał się po usunięciu brudu i przemalowań. To caput mortuum, dosłownie „martwa głowa”, czerwono-fioletowy barwnik, często stosowany w malarstwie XVIII wieku. Przyznam, że nie spodziewałem się go tutaj.

Zaskoczyło nas także, że baranek nad ołtarzem, dotąd czarny od brudu, jest złoty. Sądziliśmy, że będzie raczej srebrny lub biały. 

 

Przybywa natomiast bieli w innych miejscach. I to bieli królewskiej.

 

Szypolen, czyli biel polerowana, zwana także królewską, typowa w XVIII wieku, została potem niemal całkowicie zapomniana. W baroku bawiono się jasnymi barwami i iluzjami – biel polerowana miała imitować marmur, alabaster, porcelanę czy kość słoniową. Nazwa „szypolen” pochodzi z włoskiego „cipolla”, cebula. Soku z cebuli i czosnku, o właściwościach antyseptycznych, dodawano do podłoża – w ten sposób zabezpieczano drewno przed szkodnikami. Na rzeźby i detale nakładano kilkanaście cienkich warstw kredy i kleju ze skór zwierzęcych z dodatkiem bieli i każdą warstwę polerowano po wyschnięciu. Całość pokrywano werniksem z szelaku, czyli naturalnej żywicy pozyskiwanej z pewnych owadów. Efekt – szklista, przejrzysta kremowa biel drewna naśladująca bardziej szlachetne materiały. „Wybielił się” m.in. arcykapłan Aaron, Mojżesz, Jan Chrzciciel i inne postacie na ołtarzu.

Inne barwy, które przywróciliśmy w kościele, to piękne współgrające ugry, umbry, sieny, ziemia zielona, ultramaryna i ceruleum, czyli blady błękit nieba. Jest dużo złoceń, na poler i na mat oraz sporo marmoryzacji, na organach i na XVIII-wiecznym ołtarzu. Niektórzy dają się nabrać, że ołtarzowe kolumny są z kamienia, tymczasem to bardzo udane, malarskie imitacje marmuru.

 

Kościół odzyska część dawnej świetności akurat przed obchodami 500-lecia reformacji. I nie tylko we wnętrzu.

 

Prace rewitalizacyjne trwają także na cmentarzu. To jedna z niewielu zachowanych ewangelickich nekropolii na Śląsku, istniała od założenia kościoła w połowie XVII wieku aż po koniec XIX wieku. Większość nagrobków jest w bardzo złym stanie, dotąd odnowiono tylko kilkanaście najcenniejszych barokowych płyt z marmuru i piaskowca. Teraz, wramach projektu „Luterańska enklawa”  z funduszy norweskich konserwacji poddano 12. pomników wolnostojących oraz 49. usytuowanych w murze. Ten sam projekt obejmuje także XVII-wieczną plebanię: po remoncie powstanie tam Dolnośląski Instytut Ewangelicki, który będzie udostępniał cenne zbiory Biblii i starodruków.

Od 30 lat zajmuję się zabytkami, ale Kościół Pokoju jest dla mnie szczególnym miejscem. To unikat na skalę światową. Nie chodzi bynajmniej o malarstwo, które być może nie w każdym detalu jest wybitne, ale o całą koncepcję. O architekturę na planie krzyża greckiego, o pełnię pięknej dekoracji, o dobrą rzeźbę, epitafia, tarcze cechowe i kartusze, o wnętrze pogłębione licznymi lożami, łącznie z imponującą lożą Hochbergów, którzy podarowali dwa tysiące dębów, czyli dwie trzecie drewna na budowę tej największej drewnianej protestanckiej świątyni na świecie.  Mało kto domyśla się, że może pomieścić aż 7,5 tys. osób. To przestrzeń wieloplanowa, dla której istotny jest kontekst historyczny. To on zdecydował o wpisaniu kościoła w 2001 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Fascynujące jest docieranie do początków tego miejsca. Pracuję tu już piąty rok i nadal trafiają mi się niespodzianki. Byłem zdumiony, kiedy ostatnio dowiedziałem się, że południowe główne wejście zaprojektował Hans Poelzig, jeden z czołowych niemieckich modernistów, autor m.in. Pawilonu Czerech Kopuł i biurowca Kameleon we Wrocławiu, dyrektor tamtejszej Państwowej Akademii Sztuki i Rzemiosła Artystycznego. Przypuszczam, że czeka mnie jeszcze niemało takich odkryć.

 

rozmawiała Aneta Augustyn