english version
Hasła biblijne na dzisiaj Ukryj hasła biblijne

Kazanie - Ustroń Dobka

Kazanie: 1 P 3,8-17 Pam. Założenia – Dobka, 09.07.06.
4. Niedziela po Trójcy świętej
 
Drogi świąteczny zborze!
  

W dniu tzw. „poświącki” można właściwie z całą pewnością założyć, że na nabożeństwo przyjdzie więcej ludzi niż zazwyczaj. Dzieje się tak z wielu przyczyn – inny ksiądz, dodatkowa oprawa muzyczna, kołocze i różne smakołyki. Głównie te powody przerywają zwykły rytm kolejnych niedziel po Trójcy św. i sprawiają, że nabożeństwo z okazji pamiątki założenia, odprawiane tylko jeden raz w roku, przybiera szczególny charakter. Zyskuje ono specyficzną siłę przyciągania ludzi z danej parafii, ale także z okolic. Jednakże ta atmosfera parafialnego święta za jakiś czas przeminie. Pozostaną jedynie bardziej pozytywne lub może negatywne wspomnienia. Co nastąpi później?

 

Takie pytanie zadaje sobie chyba każdy ksiądz nie tylko po poświącce, ale po każdym niedzielnym nabożeństwie. Co dalej? Ludzie słuchali czy myśleli o czymś innym? Czy Słowo Boże przeniknęło do ich serc? Czy będą chcieli zmienić swoją postawę względem Boga, najbliższych i każdego bliźniego? Czy ich chrześcijańska pobożność będzie widzialna także w normalny szary dzień, a nie tylko w niedzielne przedpołudnie? Życzeniem duchownych jest, by parafia, a więc wierni wrastali dla Boga, by Kościół stawał się mocniejszy, by ludzie byli chrześcijanami każdego dnia w praktycznym życiu, a nie żeby tylko ich nazwiska widniały w kartotece parafialnej, jaka znajduje się w szafie bądź w komputerze. Jakże wielkie jest pragnienie, by ludzie byli świadomi swojej wiary tzn., umieli wyjaśnić – szczerze i bez sztuczności – co daje im wiara w Boga, dlaczego warto pozostać wiernym Bogu.
 

Powyższe kwestie – tak bardzo aktualne w dzisiejszym świecie, w każdej parafii ewangelickiej – nie są wcale nowe. Od samego początku chrześcijaństwo borykało się z tymi problemami. Dziś wsłuchujemy się we fragment listu apostoła Piotra. Nie wiem, jak bardzo uważaliście – drodzy – podczas czytania tekstu kazalnego. Kto jednak uważnie wsłuchiwał się w Boże Słowo, powinien na końcu... opuścić wzrok ze wstydu. Apostoł mówi nam dziś o prawidłowo funkcjonującej wspólnocie – nie tylko religijnej, którą utożsamiamy z parafią, ale każdej wspólnocie ludzi – od współmałżonków rozpoczynając, poprzez najbliższą i dalszą rodzinę, sąsiadów, znajomych i w końcu całe społeczeństwo.

  

Dlaczego powinniśmy opuścić wzrok ze wstydu? Posłuchajcie: bądźcie wszyscy jednomyślni, współczujący, braterscy, miłosierni, pokorni. Nie oddawajcie złem za zło ani obelgą za obelgę, lecz przeciwnie, błogosławcie, gdyż na to powołani zostaliście... Kto chce być zadowolony z życia i oglądać dni dobre, ten niech powstrzyma język swój od złego, a czyni dobre, niech szuka pokoju i dąży do niego. Słyszeliście? Potrafilibyście mi wskazać choć jedną rodzinę, jedno sąsiedztwo, jedną parafię, gdzie się te zasady przestrzega i pielęgnuje? Ja osobiście odczuwam wstyd, bo nie umiem zawsze tak postępować. Jakże często odzywa się we mnie naturalna ludzka skłonność, by odpłacić człowiekowi tym, co otrzymałem – w myśl starotestamentowej zasady: oko za oko, ząb za ząb. Ta „zasada odpłaty” jest tak naturalna dla każdego człowieka, że antropolodzy kultury – a więc naukowcy zajmujący się badaniem zachowań człowieka – wysnuli wniosek charakteryzujący wszystkich ludzi. Po łacinie brzmi on: do ut des. Po polsku: daję, abyś dawał, lub w wolnym tłumaczeniu coś za coś bądź jak ty komu, tak on tobie. Zobaczcie, jakże ta prawidłowość jest aktualna w naszych relacjach z innymi. Jeśli ktoś nam wyświadcza dobro, to my w naturalny sposób chcemy odwdzięczyć się dobrem. Ale jeśli ktoś wyrządza nam zło, to my chętnie odpłacamy ze zdwojoną siłą. Takie myślenie i postępowanie prowadzi jednak do podziału ludzi na fajnych i złych. Prowadzi też nie jeden raz do nienawiści – nie mogę temu komuś spojrzeć w oczy. Skutkiem może być również milczenie – nie chcę z nim rozmawiać, nie chcę się z nim pogodzić, nie wyciągnę pierwszy ręki w geście przebaczenia. Staramy się zatem sprawić przyjemność tym, których kochamy i wiele krzywdy tym, z którymi zerwaliśmy kontakt. Do ut des – jak ty komu, tak on tobie.
  

Gdybyśmy byli teraz na lekcji w klasie szkolnej, zapytałbym i poprosił o podniesienie ręki, kto z was uważa się za chrześcijanina, a więc człowieka ochrzczonego i wierzącego w Boga? Nie uczynię tego w kościele, gdyż jestem przekonany, że 100% z nas podniosłoby rękę do góry, albo przynajmniej w cichości serca odpowiedziałoby twierdząco na moje pytanie. A jeśli tak się rzeczy mają, wówczas nie możemy się w naszym chrześcijańskim życiu opierać na zasadzie do ut des. „To jest łatwizna”, parafrazując słowa Pana Jezusa z „kazania na górze”. Wszyscy, nawet poganie i celnicy potrafią miłować tych, którzy ich miłują, a nienawidzić tych, którzy ich nienawidzą. Takimi zasadami kierują się ludzie naturalni, cieleśni; ci, którzy służą światu. Wy macie miłować nieprzyjaciół i modlić się za tych, którzy was prześladują. To dopiero jest wyzwanie. To wymaga wysiłku i przychodzi z wielkim trudem. Ale jakże bardzo świat potrzebuje dziś takich ludzi. To są prawdziwi chrześcijanie.

  

Tę myśl Pana Jezusa podjął również apostoł Paweł w 1 liście do Koryntian. Pisze on o dwóch rodzajach ludzi. Rozróżnia człowieka naturalnego, który jest cielesny, ziemski i człowieka duchowego – ten działa według Ducha Bożego. Ci duchowi stanowią grupę prawdziwych chrześcijan, ponieważ oni dążą do tego, by codziennie stawać się jak Jezus, by naśladować przykład swego Mistrza.
  

I tu wielu porządnych oraz przyzwoitych ewangelików zgłosi zarzut twierdząc, że nasza natura pozostaje do końca grzeszna i nie jest się w stanie postępować według zasad, o których piszą wszyscy autorzy Nowego Testamentu. Oczywiście, że grzech zanieczyszcza nasze sumienia do końca życia. Nie możemy jednak iść na łatwiznę i twierdzić, że skoro jesteśmy grzeszni i tego się nie da zmienić, wówczas możemy grzeszyć do woli. Nie tędy droga. Droga chrześcijanina nie jest łatwa. To jest droga pod prąd. Wszyscy zdajemy sobie zapewne sprawę z faktu, że z prądem płyną tylko ścieki. Każdy, kto prawdziwie wierzy i prawdziwie pragnie służyć swemu Panu, musi z pomocą Ducha Bożego wyzbywać się tej naturalności i stawać się chrześcijaninem coraz bardziej duchowym. Tu zaznaczam – nie duchem, ale człowiekiem duchowym, który w niedzielę i każdy dzień tygodnia ma świadomość, że żyje dla Boga, by poprzez swoją pokorną służbę oddawać chwałę swemu Panu.

  

Nie pomija tego faktu i Piotr w naszym tekście kazalnym pisząc: a Chrystusa Pana poświęcajcie w sercach waszych. Zastanówmy się nad tym, jak często pragniemy, by w naszym codziennym życiu Pan Jezus był uświęcony. Ludzie często myślą w taki mniej więcej sposób: Panie Jezu, popatrz, teraz idę do kościoła. Widzisz, jestem twoim dzieckiem, idę dowiedzieć się więcej na Twój temat. Możesz iść ze mną. Ale takie myślenie jest dość prostackie. Sądzicie, że Syn Boży czuje się usatysfakcjonowany, gdy w ten sposób Go traktujemy? On przecież nie tylko w kościele na nas patrzy. Zdegradowanie Chrystusa jedynie do udziału w nabożeństwie jest wpisaniem się w krąg zwolenników tzw. teologii śmierci Boga. Wywarła ona istotny wpływ w latach 60. i 70. minionego wieku. Dziś w dalszym ciągu widać jej praktyczne skutki. Nie chodzi o to, że Bóg umarł, ale że Bóg umiera, spychany coraz bardziej na margines życia ludzkiego. Pozostawiamy Mu tylko małą część, mały wycinek całego naszego tygodnia, podczas gdy On pragnie być każdy dzień najważniejszy. Biskup Szurman z Katowic wydał jakiś czas temu niewielki tomik swojej poezji. Jeden z wierszy zakończył słowami: „jeśli Bóg jest na pierwszym, wszystko inne jest na właściwym miejscu”.
  

I jeszcze jedną istotną prawdę podkreśla apostoł Piotr – prawdę dotyczącą chrześcijan, dotyczącą wierzących w Chrystusa. Zapewne nie ma na myśli nazwisk kartotekowych, bo to są ludzie, którzy chlubią się nieraz z tego, że są ewangelikami, ale patrząc z boku, trzeba by się było wstydzić za ich ewangelicyzm – za wierność Biblii, za życie z łaski przez wiarę, za życie w wiernej służbie Chrystusowi. Nie, na ich temat apostoł milczy. Smutno mu z ich powodu, ponieważ oni są letni bądź całkowicie oziębli dla Chrystusa. Na koniec apostoł zwraca się do tych, którzy pragną służyć Jezusowi, lecz często przerasta to ich siły. Nie jeden raz nie potrafią otworzyć ust albo nie potrafią zaświadczyć czynem, ponieważ obawiają się wyśmiania, pokazywania palcami, obmowy czy wyzywania od świętych. Apostoł tym właśnie dodaje otuchy i motywuje do wytrwałej, wiernej i pokornej służby. Pisze: nie lękajcie się więc gróźb ich i nie trwóżcie się. Bądźcie zawsze gotowi do obrony przed każdym, domagającym się od was wytłumaczenia się z nadziei waszej, lecz czyńcie to z łagodnością i szacunkiem. Miejcie sumienie czyste, aby ci, którzy zniesławiają dobre chrześcijańskie życie wasze, zostali zawstydzeni, że was spotwarzali. Gdy tak czytam powyższe słowa, nasuwają mi się na myśl m. in. osoby z tzw. „obozu dzięgielowskiego”. Rozpoczął się 57. tydzień ewangelizacyjny. Ileż to psów ewangelicy wieszają na ewangelikach, którzy jeżdżą do Dzięgielowa? Oczywiście najczęściej czynią to ci, którzy jeszcze nigdy nie uczestniczyli w żadnej ewangelizacji. Ileż wyzwisk i drwin pada pod adresem osób, których pobożność jest bardziej rozbudzona. Oni potrzebują czegoś więcej, by budować swą wiarę i by bardziej efektywnie móc służyć swemu Panu. I wiecie zastanawiam się nieraz, czemu ci bardziej rozbudzeni duchowo nie drwią z osób, które lubią się upić i robić awantury w domu, których małżeństwa się rozpadają, które drwią z Boga? Odpowiedź jest prosta. Oni wznieśli się ponad tę wrodzoną zasadę do ut des, czyli jak ty komu tak on tobie. Ci bardziej rozbudzeni gromadzą się w salach parafialnych bądź w domach. Modlą się za swoich najbliższych, za siebie. Bardzo gorliwie modlą się także za tych, którzy ich prześladują. Szczerze proszą Pana Boga, aby działał w życiu osób obojętnych i oziębłych. Proszą o Ducha Świętego, o wiarę, o nawrócenie, póki trwa jeszcze czas łaski. Nie chcą bowiem, aby ktokolwiek musiał zginąć na wieki. Czy za taką wytrwałość w modlitwie inni mają nimi pogardzać?

   

Jedno zdanie z tego ostatniego fragmentu wzbudza szczególne zainteresowanie wśród czytelników: Bądźcie zawsze gotowi do obrony przed każdym, domagającym się od was wytłumaczenia się z nadziei waszej. Wyobraźmy sobie, że dziś po obiedzie zadzwoni ktoś do naszych drzwi i poprosi, żebyśmy mu poświęcili kilka minut czasu. Nie będzie chciał wejść do domu, żeby nie sprawiać kłopotu. Poprosi tylko o szklankę wody do picia i o to, by usiąść na chwilę w ogrodzie w cieniu. My przyniesiemy mu jeszcze kawałek kołocza, bo tak wypada. Gdy już usiądziemy, nieznajomy powie, że chce nam zadać tylko jedno pytanie: dlaczego Pan/Pani wierzy? Dlaczego ma Pan/Pani prawdziwą nadzieję na życie wieczne? Co byśmy wówczas odpowiedzieli? Czy mielibyśmy o czym powiedzieć? Oczywiście jest to sytuacja abstrakcyjna. Nikt taki zapewne nie przyjdzie. Poza tym zawsze można troszkę skłamać i użyć utartych kościelnych zwrotów. Można też już na progu powiedzieć, że się nie ma czasu na takie rozmowy.
  

Wyobraźmy sobie jednak sytuację bardziej prawdopodobną. Oto po południu zagadnie nas nasz nastoletni syn lub córka, nasze dziecko, które – jak to bywa w okresie dorastania – przeżywa kryzys wiary. Niby ślubowało podczas konfirmacji, ale nie bardzo rozumie pewne sprawy. Albo młodsze dziecko, które na szkółce usłyszało, że Pan Bóg jest najważniejszy w życiu. Mamo, tato, babciu, dziadku, co to znaczy, że Pan Bóg jest najważniejszy w życiu? Czy dziecko też okłamiemy, czy zbędziemy je słowami: nie mam czasu? A może będą to odpowiedzi w stylu: yyy, hmm, no wiesz, yyy. Czy jesteśmy gotowi do obrony i wytłumaczenia się z naszej wiary i nadziei? Czy potrafimy wznieść się ponad wrodzoną skłonność to miłowania tych, którzy nas miłują i krzywdzenia tych, którzy nas krzywdzą?

  

Oto pytania stawiane nam w dzisiejsze święto przez apostoła Piotra. On czyni tak, ponieważ pragnie, aby ludziom się lepiej żyło, aby byli otwarci i szczerzy wobec siebie, aby rozmawiali o swoich radościach i smutkach, aby byli gotowi do przebaczenia, gdy przyjdzie taka potrzeba, aby chcieli żyć z Chrystusem i dla Chrystusa – nie tylko od święta, nie tylko w niedzielę, ale każdego dnia.
 

Pamiętacie jeszcze to pytanie księdza, jakie zadaje sobie po nabożeństwie – pytanie, które zadałem na początku: co będzie dalej? Co z tego wyniknie?
Stosunkowo długie było to kazanie, ale na poświąckę można zrobić dłuższe. Może ktoś już narzekał w myślach, że za bardzo ględzę. A ja, zanim wypowiem słowo amen, zadaję sobie teraz, tak jak w każdą niedzielę ponownie to samo pytanie: co będzie dalej? Czy zwiastowane słowo było waleniem grochem o ścianę? A może do kogoś przemówiło? Może ktoś zastanowi się? Może w kimś zasiane słowo wyda owoc 30-krotny, 60-krotny albo i 100-krotny. Może ktoś poprosi Boga o siły, by móc służyć Jemu, a nie światu.

   

Nie wiem, ile razy uda nam się jeszcze wspólnie spotkać w życiu. Z jednymi zapewne częściej, z innymi rzadziej, a z innymi może nigdy więcej. Wszyscy słyszeliśmy pełne troski i zachęty słowa Piotra, by budować relacje w małżeństwie, rodzinie, parafii i społeczeństwie w oparciu o biblijne zasady. Wszyscy je słyszeliśmy, ale zadaję to pytanie każdemu z was: co będzie dalej? Co zrobisz z Bożym Słowem – drogi bracie, droga siostro?
Apostoł Piotr podsumowuje swoje dzisiejsze myśli słowami: pamiętajcie wszyscy, że lepiej ... jest, jeżeli taka jest wola Boża, cierpieć za dobre niż za złe uczynki. Weźcie więc z tego dzisiejszego święta parafialnego chociaż to jedno zdanie: lepiej jest służyć Bogu niż światu. Amen.
 

ks. Mirosław Czyż