english version
Hasła biblijne na dzisiaj Ukryj hasła biblijne

Teologiczne wyznaczniki luterańskiej tożsamości

" Boże, bądź miłościw, mnie grzesznemu ."


Kim jestem? Gdzie leżą moje granice? Z czego jestem uczyniony? Z jakich elementów się składam? Dlaczego jestem taki, jaki jestem? A skoro taki jestem, jaki jestem, to, co powinienem czynić jako człowiek, jako chrześcijanin, jako luteranin? Kim jestem przede wszystkim? Uważam, że dobry luteranin powinien odpowiedzieć, że: "Przede wszystkim, jestem nikim." Tak w największym skrócie i w pewnej przesadzie wyrażałaby się luterańska, a może luterska tożsamość. Jestem nikim, bo to, czym jestem, to tylko za Łaską. Jestem nikim, przed Bogiem, bo ze mnie wielki grzesznik, brudny biedak i nędzarz. Jestem nikim przed ludźmi, bo mam wobec nich same długi. Jestem tylko pierwszym z grzeszników i ostatnim ze sług.


Jeżeli zdanie: "Jestem nikim." nie daje się dalej rozwijać, to zamieńmy je na inne podstawowe dla luterańskiej tożsamości wyrażenie: "Jestem tylko...". Od razu przypominają się słowa apostoła Pawła: "Jesteśmy tylko ludźmi..." i z ust Lutra: "Jesteśmy tylko grzesznikami". Od siebie możemy spokojnie dodać: "Jesteśmy tylko luteranami." Jesteśmy po prostu mikroskopijnym Kościołem. Maleńką trzódką. W ten oto sposób znaleźliśmy się tuż obok reformacyjnych "SOLA". Tylko Chrystus, tylko Łaska, tylko wiara, tylko Słowo. To nasza tożsamość, twórcze ograniczenie i skoncentrowane spojrzenie na Boga, na siebie i na zbawienie.


Naszą tożsamość moglibyśmy określić przy pomocy ksiąg wyznaniowych luteranizmu, czyli przy pomocy najważniejszych doktryn, zwłaszcza tych, o których w ostatnim czasie było trochę głośniej, czyli przy pomocy nauki o dwóch władzach, nauki o usprawiedliwieniu, przez pryzmat znaków Kościoła, i przez inne wypracowane stanowiska. W ten sposób uwikłalibyśmy się jednak w historię, filozofię i wyznaniowy pluralizm a oddalilibyśmy się od najważniejszego: "Gdzie i jak dziś w naszym myśleniu i samoświadomości wyraża się to, kim jesteśmy..


Jesteśmy małym Kościołem tak w skali świata jak i kraju. Wypracowaliśmy sobie teologię diaspory, która pozwala na pozytywne zinterpretowanie naszych poszukiwań Bożego Królestwa. Potrafimy, przynajmniej w teologii, skoncentrować się na rzeczach najważniejszych. Na pytania o kult świętych, o modlitwy do nich, o kult Matki Bożej, o jej pośrednictwo i współudział w dziele odkupienia, o tradycję, liturgię, wspólnotę odpowiadamy ciągle tak samo. Skupiamy się na najważniejszym, na najpełniejszym objawieniu się Boga i dzieła zbawienia. Odpowiadamy, że tylko Chrystus i tylko Ewangelia.


To skupienie na Zbawicielu, Słowie i na Łasce dzielimy z innymi Kościołami ewangelickimi. Rozumiemy je i widzimy je dziś razem bardziej niż kiedyś. Będąc luteranami nie możemy dążyć do jakiejś wyidealizowanej, niemożliwej do osiągnięcia ortodoksji własnego wyznania. Duch i wyzwania naszych czasów są inne. Ciągle jeszcze można się identyfikować poprzez odróżnienia, zwłaszcza, jeśli widzimy się na tle rzymskiego katolicyzmu lub prawosławia. W takich kontrastach podkreślenie różnic teologicznych być może potrafi jeszcze trochę zaciekawić współczesnego człowieka z kręgu kultury europejskiej. Natomiast takie same działania wyodrębniające Kościoły Luterańskie z rodziny wszystkich innych Kościołów Reformacji będą raczej niezrozumiałe. Nie odpowiadają one na podstawowe pytania o Boga i człowieka - pytania, jakie zadajemy sobie na początku trzeciego tysiąclecia. Co mam czynić w świecie zbiorowych i indywidualnych lęków? Jak mam żyć otoczony wirtualnymi i rzeczywistymi zagrożeniami? Co robi mój Kościół dla pokoju na świecie, dla zachowania stworzenia, dla sprawiedliwości? Jakie jest w tym moje miejsce? Jak mogę rozpoznać w świecie, w Kościele, we mnie dobro i zło? Jak możemy się na nowo zrozumieć jako kolejne pokolenie chrześcijan, kolejne duchowe albo biologiczne pokolenie ruchu reformacyjnego?


Skupienie na Ewangelii nie może przerodzić się w wyłączną koncentrację ewangelików na ewangelikach i na naszych sprawach wewnętrznych. Oczywiście, że chcemy "dobrze czynić wszystkim, a najwięcej domownikom wiary". Choć i to zdanie może mieć bardzo bogatą interpretację. Oczywiście, że potrzebujemy siły własnej samoświadomości. Aby istnieć na zewnątrz, trzeba czasem po prostu przetrwać trudny czas i nie dać się wykreślić z listy żywych. Dlatego potrzebujemy dalekowzrocznej polityki kościelnej na wielu poziomach. A zaczynać trzeba często od poziomu biblijnego analfabetyzmu wśród dzieci i uczniów i to bez względu na wyznanie. Potem jest poziom dorosłych, którzy byli dziećmi i młodzieżą w czasach komunistycznej propagandy. Tu chętnie podkreślamy naszą polską odporność na ideologię. Każda odporność ma jednak swój kres. Życie i wiara w czasach społecznej socjalistycznej schizofrenii zdołały się jednak znacznie rozwarstwić. Świadomość powszechnego kapłaństwa wierzących, teologiczna kondycja świeckich i duchownych przedstawicieli parafii, diecezji, Kościoła i ich zdolność do twórczej służby to filary, które podtrzymują konstrukcję Kościoła.


Katechizacja dorosłych w luteranizmie kojarzy się nam prawie automatycznie z jakimś wykładam i kursami. Dziś nauczanie widzi się bardziej multimedialnie i aktywnie. Przy czym media to nie tylko to, co się samo narzuca biernym odbiorcom, ale i to, czego Ci odbiorcy sami na interesujący ich temat aktywnie poszukają. Nowoczesne biblioteki multimedialne, Internet, ale i tradycyjna dobra książka religijna, tematyczne spotkania zborowe, podróże partnerskie do innych parafii, Kościołów, krajów, obozy dla dorosłych, szerokie kampanie ewangelizacyjne, szkoły biblijne, a po amerykańsku zwane szkołami niedzielnymi dla dorosłych, a nawet wolontariat dorosłych na rzecz świątyni i organizacji kościelnych - to dziś szeroko pojęta katechizacja.


Wiele osób pozostaje obecnie bez pracy. Czy można im pomóc i wykorzystać ich potencjał twórczy? W czasie konferencji na temat jak miasta partnerskie Cieszyna walczą z bezrobociem uświadomiłem sobie, że władze miejskie na Zachodzie po prostu ORGANIZUJĄ życie bezrobotnych poprzez szkolenia przekwalifikujące i pracę nieodpłatną. Dobre wykształcenie daje dobrą nadzieję. Dotyczy to także katechizacji kościelnej. Niech będzie ona jak najbardziej europejska i ekumeniczna.


Od lat obserwowaliśmy woluntariuszy zagranicznych, którzy przyjeżdżali do naszego, nie zawsze przyjaznego w opinii międzynarodowej, kraju, aby dowieźć tu pomoc, aby tutaj służyć. Teraz z radością widzimy polskich najczęściej młodych luteran i luteranki jak biorą udział w europejskich, azjatyckich czy amerykańskich programach służby i misji. To są pojedyncze przypadki. Ale jesteśmy przecież małym Kościołem. Mimo to mamy swoich emisariuszy w różnych miejscach na świecie, gdzie rozpamiętywanie kontekstu diaspory musi zamienić się w braterstwo wiary z tymi, których Bóg nam daje "tu i teraz". W ten sposób świadectwo i służba w świecie nie ulega zawężeniu do lokalnych horyzontów własnej tylko tradycji, własnego wyznania. Każde centrum kościelne, które włącza swoich młodych wyznawców w szerszy krąg rodziny luterańskiej i ewangelickiej w Europie i na świecie wykonuje dobrą robotę.


Współcześni luteranie potrzebują międzynarodowego, może nawet "międzykontynentalnego" wykształcenia teologicznego, na pewno w dużej mierze wspólnego ze studentami i teologami innych Kościołów protestanckich. Taka edukacja to dobra droga do powszechności i ewangelickości Kościoła. Podobnie chcemy obecnie więcej współpracy i wymiany doświadczeń w działalności charytatywnej tzn. diakonijnej i w opiece nad biednymi i marginalizowanymi W wielu Kościołach i w wielu organizacjach europejskich istnieje olbrzymi potencjał wiedzy, z której trzeba umieć wspólnie korzystać. Do tego korzystania potrzebujemy, tak jak w czasach żaka Marcina, który musiał znać łacinę i grekę - języka luterańskiej komunikacji. I to już nie jest tylko język niemiecki!


Luteranie chcą dobrze ułożyć swoje lokalne stosunki z państwem i Kościołami partnerskimi lub tzw. "Kościołami towarzyszącymi". Wiąże się z tym problem subwencji, asysty finansowej i dotacji celowych, zagadnienie przekazywania lub odzyskiwania nieruchomości, obraz materialnego bogactwa i materialnego ubóstwa różnych parafii i różnych Kościołów. Jeśli parafie i Kościoły chcą tu być względem siebie naprawdę siostrzane, to niech będą finansowo względem siebie takiego usposobienia, jakie było u M. Lutra, który pieniędzy bardzo nie liczył, ale teologicznie jak, u F. Melanchtona, który nigdy nie chciał wywierać dogmatycznych nacisków.


Luteranie to nie tylko katechizmy, ustawy i struktury kościelne. Luteranin, choć przed Bogiem jest tylko grzesznikiem, składa się z wiary, pobożności i codziennego życia, także ze świeckiego zaangażowania w sprawy swojej lokalnej społeczności, w problemy małej ojczyzny, czasem w politykę swojej partii, a w sposób zarówno świadomy jak i podświadomy w kulturę i mentalność swojego narodu. Jest Mazurem, Polakiem, Ślązakiem, Cieszyniakiem, Niemcem, Holendrem, Szwedem lub Finem w Polsce. Może też być luteraninem Polakiem na Obczyźnie. Dobrze jest o tym pamiętać i cieszyć się tym bogactwem luterańskiej diaspory. Bogactwem różnych pobożności, rożnych opcji politycznych, i różnych kultur. Łatwo tu też zgrzeszyć i zapomnieć o luterańskim TYLKO - na przykład o tym, że zbawia tylko Chrystus, a nie taka czy inna forma pobożności, w tej czy w innej kulturze i języku wyrażona wiara. Przy czym nacjonalizm wiary to raczej problem Kościołów większościowych.


To jak dziwne i trwałe bywają różne wewnętrzne kościelne stereotypy i zaszłości, może dostrzec dopiero obserwator zewnętrzny. Dlatego potrzebny jest nam ktoś, kto ma prorocką odwagę zapytać, czy czasem bogactwa chrześcijańskiej różnorodności nie należy nazwać partykularyzmem interesów, brakiem woli jedności, niezdolnością do wspólnoty. Jedna Ewangelia a tylu nie tylko poróżnionych chrześcijan, ale i różnych ewangelików różnych wyznań. Widocznie nie TYLKO Ewangelia. Widocznie koncentrujemy się jeszcze na czymś innym, dodatkowym, na jakichś - mówiąc językiem Reformacji - tradycjach ludzkich.


Świadomość i tożsamość Lutra polegały na młodym i odważnym spojrzeniem na zastaną rzeczywistość. A był to świat przed końcem świata. Dziesiątkujące ludność zarazy, chwiejące się trony, nadciągające niebezpieczeństwo tureckie, materializujące się, a przynajmniej wizualizujące się w obrazach personifikacje śmierci, demonów i Antychrystów-doświadczenie Zła i zbiorowy rosnący lęk potęgowany przez wojny chłopskie, potem religijne. Wprost zdumiewające podobieństwo do współczesnej nam sytuacji z przełomu czasów ery industrialnej i postindustrialnej, czasów siermiężnego socjalizmu i blichtrowego kapitalizmu, świata tradycji religijnej i świata po Auschwitzu, świata sprzed i po 11. września, świata, w którym zapowiedzi i proroctwa użycia broni biologicznej spełniają się niedaleko nas. W takich okolicznościach cel naszych teologicznych poszukiwań jest taki sam jak i u Lutra - szukamy łaskawego Boga. Inny Bóg, choć nie ma innego, ale istnieją inne Boga obrazy i projekcje, byłby tylko jeszcze jednym zagrożeniem naszej zawsze kruchej i chwiejnej egzystencji. Takie obrazy już oglądaliśmy.


Jeśli dziś razem z Lutrem, ale także razem z Apostołami, i wszystkimi wierzącymi szukamy łaskawego Boga, to robimy to nie tylko dla siebie samych, choć przede wszystkim dla nas samych, ale także dla innych, dla świata. Nie jest to łatwe, w Kościele, który w porównaniu do innych tradycji chrześcijaństwa jest duchowo ubogi. Ale przecież według Kazania na Górze duchowe ubóstwo to szczególne błogosławieństwo! Ubóstwo może dać więcej duchowej wolności niż bogactwo. Mając wielkie duchowe skarby i tzw. dorobek myśli i wiary kilku tysiącleci wcale nie jest łatwo o wolność wiary i ekspresji ani poetom ani teologom ani wiernym. Obowiązują wtedy skomplikowane kanony. Życie i świadectwo wiary mogą stanąć w niebezpieczeństwie petryfikacji, zbyt blisko kręgów muzealnych i tylko zabytkowych. Kościół, któremu nie żal kształtu tradycji, który się chce reformować i zmieniać, który jest gotów ofiarować przywiązanie do przeszłości na rzecz tego, co jest i co będzie - ma przyszłość.
Pytanie tylko, czy taki jest Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce? Naszą diasporę i ubóstwo odczytujemy jako skazanie na kompleksy a nie jako wyzwolenie do pełni życia.


Jeśli już jakieś tzw. "kompleksy" mieć powinniśmy to chyba ze względu na uzależnienie od wielosłowności kazania. Może według zasady: Im mniejszy Kościół tym dłuższe kazanie, im większy Kościół tym kazanie krótsze? Czy jest tak, dlatego, że w bogactwie większego Kościoła jest wiele innych środków łaski? Każdy z nas słyszał już niejedno długie kazanie niedzielne, spowiednie, pogrzebowe, konfirmacyjne, ewangelizacyjne, chrzestne. Natomiast epikleza, modlitwa, przywołanie Ducha Świętego zabiera nam często tylko sekundy lub zaledwie minuty. Na przykład modlitwa przed chrztem trwa zgodnie z agendą około 30 sekund. Dla porównania-w Kościele Prawosławnym modlitwa przed sakramentem chrztu świętego to obowiązkowo 20 stron. Wysłuchania, przypomina Jezus w Ewangelii, i tak nie da się osiągnąć wielosłownością ani modlitwy ani kazania.


Do tożsamości luterańskiej mogą owszem należeć i mowy stołowe i trochę rejowsko rozwleczone kazania, ale wtedy nie wolno zapominać o tym, co czyni teksty i słowa żywym. To ich duch i ich nuty. Luter, który intensywnie przeżywał stany przygnębienia szukał lekkości i ukojenia w muzyce, w melodii, w piosence i pieśni. W tym kontekście podjęcie trudu wydania nowego śpiewnika jest dziełem bardzo luterskim. Bo jeśli jesteśmy przed Bogiem tylko grzesznikami, to jak inaczej możemy Bogu służyć, jeśli nie w uwielbianiu Go modlitwą i pieśnią? I skromnym życiem w zaufaniu, że sam Chrystus wystarcza. Solus Christus.


Obyśmy TYLKO nie szukali swojej luterańskiej tożsamości w tej znanej i powszechnej modlitwie: "Dziękuję Ci Panie, że nie jestem jak tamten oto.." katolik, zielonoświątkowiec, reformowany, Żyd.