Czy jest jeszcze drugie życie?
Wśród wszystkich żyjących istot jedynie człowiek zdaje sobie sprawę z faktu swej śmierci i wie, że będzie musiał umrzeć. Już w swych młodych latach może się znaleźć w obliczu lęku przed śmiercią, nieraz tylko myśląc o tym, co go czeka. Dotyczy to w nie mniejszym stopniu całego społeczeństwa, które na pierwszym miejscu stawia zdrowie, osiągnięcia, kondycję i bujne życie. Najgorsza jest sytuacja, kiedy jako członek rodziny stoję przy łożu śmierci i czuję całym moim jestestwem: tak i ja będę kiedyś wyglądał, gdy przyjdzie kolej na mnie.
Wiele nieporadności spotkać można u tych, którzy aż do końca towarzyszą choremu w ostatniej fazie jego życia, gdy już zawodzą wszystkie środki lecznicze. Nie wydaje się to nawet takie dziwne, śmierć jest wszak katastrofą. Kiedyś i oni staną się tym samym - zwłokami. Nie można zatem się dziwić, iż odczuwam lęk, że inni boją się zobaczyć mnie tak przemienionego.
Wszyscy ludzie zapewne spotykali się nieraz z pytaniem: Czy jest coś potem? Są tacy, którzy sądzą, że potrafią żyć bez lęku przed śmiercią. To prawda. Ale raczej nie jest ich zbyt wielu. Nie ma w tej kwestii żadnych statystyk. Nie ma również statystyk, które by mówiły, jak bardzo spokojnie umierają ci, którzy wierzą, że istnieje coś potem..
Kościół wyznaje i zwiastuje, że potem jest niebo, wieczność. Nie dlatego, iżby wierzył, że człowiek jest już z natury nieśmiertelny. Bo istotnie nie jest. Lecz dlatego, że Kościół wierzy w Boga. Człowiek nie należy tylko do siebie, należy do Boga. I odpowiada też przed Bogiem zarówno w tym życiu, jak i po śmierci. Nikt tego nie uniknie. Kościół wierzy w drugie życie także dlatego, ponieważ wierzy w Jezusa. W jednym punkcie historii moc śmierci została przełamana. Gdy Jezus zmartwychwstał, poszedł naprzód przed nami i utorował nam drogę do nieba. My pójdziemy za Nim w nie kończącym się szeregu. Kościół opiera się też na słowach samego Jezusa. Bóg nie jest Bogiem dla umarłych, lecz dla żyjących, gdyż dla Niego żyją wszyscy.
Jezus zapewnił nas, że nikt nie wyrwie Jego przyjaciół z Jego ręki. Jest to wiara, która dopomogła przeogromnym rzeszom, gdy zbliżała się śmierć. Czegóż się zatem lękamy, gdy z nami jest Pan? Chrześcijanin tak bardzo jest człowiekiem, że również odczuwa lęk. Ale w najgłębszych tajnikach swego serca wie, że znajduje się w dobrym ręku. O tym, jak ludzie żyją po śmierci, opowiada Biblia w licznych obrazach, lecz zawsze bardzo wstrzemięźliwie. Nie wiemy, w jakiej postaci będziemy żyli po śmierci. Wiemy jedynie, że będziemy żyć w nowy, inny sposób, który różni się całkowicie od naszego sposobu życia na ziemi. A poza tym wierzymy, że po śmierci nadal zachowamy to samo nasze ja. Istnieje więc związek między tym, kim jestem tu i kim będę tam. I to właśnie ma znaczenie dla ostatecznego rozrachunku. Będę prześwietlony, jakim tu byłem. Nie będę oceniany tak, jak gdybym kiedyś był kimś innym.
Pociechą w tej sytuacji jest, że Ten, który prześwietla i ocenia nas, sam kiedyś był człowiekiem. On wie, jak ciężko jest być człowiekiem, jaka była moja sytuacja w ziemskim życiu. Jezus zna naszą sytuację i nie został nagle przemieniony w bezlitosnego sędziego, który mechanicznie oblicza plusy i minusy. Nie możemy oczywiście przewidzieć wyniku tej oceny.
Prawda o mnie zostanie jednak objawiona, także ta prawda, że zaprzepaściłem podczas życia ziemskiego okazję, aby uchwycić Jego wyciągniętą dłoń. Jezus mówi jasno o ryzyku wiecznej zagłady. Ale pewne jest, że nie dopuści do zguby człowieka, zanim nie wyczerpie wszystkich możliwych dróg swojej miłości, aby zdobyć tego człowieka dla siebie. Poeta Lasse Lucidor pisał pod koniec XVII wieku: "Lecz nie zapomnę tej pociechy, że sądzi mnie mój Brat Jezus". Strach przed sądem nie jest czymś szczególnie chrześcijańskim. Chrześcijańska jest natomiast radość z powodu Jezusa - i ta pomaga również na sądzie.
Że chwila sądu będzie wielkim zaskoczeniem, o tym uczy nas Biblia. Ci, którzy żyli i umierali w wierze w Jezusa, i uratowali się dzięki niej, mogą czuć się bezpieczni. Ale jest wielu chrześcijan jedynie z nazwy, posiadających tylko chrześcijańską fasadę. Wielu, którzy uważali się za najlepszych, będzie musiało ustawić się daleko w tyle. Inni - biedni, nieszczęśliwi - na których spoglądano przez ramię, ale którzy w cichości stosowali się praktycznie do zasad chrześcijaństwa i nie otrzymali jeszcze swej zapłaty - pójdą
pierwsi.
Dokąd? Do radości Pana swego.
W aspekcie psychologicznym sporo wiemy o końcowej fazie umierania i różnych utrapieniach. Lecz gdy ja sam stanę w obliczu śmierci, wtedy nie będę miał - jak mi się wydaje - zbyt wielkiego zainteresowania dla mojej psychiki. Bóg udzieli mi łaski i pozwoli mi się radować także we wszelkim lęku. Pozwoli cieszyć się w Bogu, cieszyć się w Jezusie.
To samo dotyczy troski. W przypadku zmartwienia z powodu śmierci przyjaciela czy krewnego przyjmuję z wdzięcznością uprzejme i często trochę nieporadne słowa otuchy - wszak jest to tak bardzo ludzkie. Słowa pełne taktu i zrozumienia, że powstałej pustki nigdy na tym świecie nie można wypełnić. Powinniśmy więc próbować uciec się do Boskiej pociechy. Członek Armii Zbawienia - oczywiście radosny i pobożny - opowiadał mi, że często odwiedzał ciężko chorych i umierających. Bez frazesów mówił im o Bogu i o życiu po śmierci. Wielokrotnie mówiono mu: Dlaczego nikt nie powiedział mi o tym wcześniej? Wierzę w to, co mówisz, i teraz pójdę spokojnie dalej.
Jeśli chcesz porozmawiać o tych sprawach, zawołaj księdza. On powie ci to samo. Powie, z czym możemy umierać. Bóg potrafi wszystkich pocieszyć.