english version
Hasła biblijne na dzisiaj Ukryj hasła biblijne

Szpital Ewangelicki w Warszawie

Już od XVII wieku na posiadłościach Leszno powstał pierwszy cmentarz ewangelicki, powiększony następnie o tereny w sąsiedztwie ulicy Karmelickiej. W 1736 roku zbudowano tam domek drewniany dla grabarza, w którym jedną izbę przeznaczono dla starców i chorych. Taki był początek słynnego w Warszawie Szpitala Ewangelickiego, który powstał z poczucia służby bliźniemu i ofiarności zboru, na 50 lat prawie przed wzniesieniem kościoła.


W 1792 roku cmentarz zlikwidowano i przeniesiono na ulicę Młynarską, a uprzednio na uporządkowanym terenie wzniesiono w 1769 roku wspólnie ze zborem reformowanym nowy dom drewniany, specjalnie przeznaczony dla chorych. W 1785 roku powstał Wydział Jałmużniczy parafii ewangelicko-augsburskiej i staraniem jego Starszego, którym był Jakób Ragge-Rogowski, wzniesiony zostaje pierwszy dom murowany szpitala. Szpital utrzymywał się wyłącznie z ofiar i miał charakter dobroczynny. Jego pierwszym chirurgiem był Kacper Schmidt, następnym chirurgiem Langer, a pierwszą pielęgniarką Sara Walther.


Za prezesury zboru dr. Jana Fryderyka Wilhelma Malcza wybudowano, w dużej mierze z jego ofiarności, w 1821 roku nowy szpital, który w dalszym ciągu rozbudowywano od ulicy Mylnej. Zaopatrzenie szpitala w sprzęt gospodarski, bieliznę dla chorych, przybory lekarskie ofiarowywali parafianie.


W 1837 roku odbyło się poświęcenie nowego gmachu szpitalnego wyposażonego już nowocześnie. Była w nim również kaplica. W 1867 roku zaprowadzono światło gazowe, w dwa lata później wodociągi, dzięki zapisowi Michała Kazanowskiego. Odtąd zaczyna się rozwój szpitala w kierunku nowoczesności urządzeń medycznych. W 1893 roku następuje budowa gmachu szpitalnego od ulicy Karmelickiej oraz nowej kaplicy. W 1924 roku Emil Gerlach funduje w szpitalu pracownię rentgenologiczną, w 1925 roku powstaje siedziba Diakonatu dla około 30 wykwalifikowanych sióstr.


Tak mozolną drogą rozwoju i ofiarności, a przede wszystkim poczucia służby bliźniemu, jak z ewangelicznego ziarnka gorczycy, powstaje wielkie dzieło - jeden z najnowocześniejszych szpitali warszawskich. To dzieło miłosierdzia wypełnione jest służbą lekarzy najwyższej wiedzy, talentów organizacyjnych, ą przede wszystkim oddania chorym.


Pierwszym lekarzem naczelnym Szpitala Ewangelickiego był dr Ferdynand Dworzaczek (1837-1847), twórca szkoły nowoczesnej diagnostyki, jego następcą dr Tytus Chałubiński (1847-1858) - obaj nieśli odważną pomoc przy zwalczaniu epidemii cholery w Warszawie. Po nich służbę lekarską pełnili najwyższej rangi medycy. Ostatnim naczelnym lekarzem szpitala aż do jego upadku był dr Feliks Podkóliński podtrzymujący tradycję swych wielkich poprzedników.


Szpital miał oddziały wszystkich specjalności, własną aptekę oraz ambulatorium, otwarte dla wszystkich chorych, służące zwłaszcza najbiedniejszym mieszkańcom dzielnicy żydowskiej. Niósł pomoc wszystkim cierpiącym, bez różnicy wyznania.


W okresie okupacji szpital znalazł się na terenie getta, oddzielony od niego tylko murem. Tragedia Żydów polskich zamkniętych w getcie ocierała się o bramy szpitala. Szpital niósł tym nieszczęśliwym pomoc. Zarówno siostry diakonisę jak i lekarze z narażeniem życia starali się ratować Żydów przed zagładą.


Wiosną 1943 roku, ze względu na likwidację getta, zlikwidowano Szpital Ewangelicki w jego starej siedzibie i od jesieni tego roku zorganizowano szpital przy ulicy Królewskiej 35 w dużo mniejszym zakresie.


W czasie Powstania Warszawskiego szpital stał się szpitalem powstańczym, tak jak był szpitalem wojskowym w 1920 roku, i mieścił się w kilku punktach miasta, mianowicie przy Szpitalnej 5 i 8 oraz Mokotowskiej 12 w Domu Metodystów.


2 października 1944 roku po kapitulacji Warszawy, część chorych, kilkanaście sióstr diakonis z ks. Z. Michelisem znalazło się w obozie w Pruszkowie.


W 1947 roku zdołano jeszcze zorganizować ambulatorium byłego Szpitala Ewangelickiego w domu parafialnym przy ulicy Kredytowej, jednak właściwie z upadkiem Powstania Warszawskiego kończy swe wielkie dzieło Szpital Ewangelicki, pozostawiając po sobie w społeczeństwie warszawskim pamięć najwyższego poziomu medycznego, nowoczesnej organizacji lecznictwa i ofiarności lekarzy, sióstr diakonis oraz parafian.


SZPITAL EWANGELICKI WE WSPOMNIENIACH SIÓSTR DIAKONIS


W dniu 26 kwietnia 1980 roku Komisja Ochrony Pamiątek przy Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Świętej Trójcy w Warszawie zorganizowała swoje pierwsze spotkanie otwarte z cyklu "wieczory wspomnień", które odbyło się w sali parafialnej przy ul. Kredytowej 4. Oprócz licznie zebranych parafian spotkanie zaszczycili swoim udziałem ks. prof. dr Woldemar Gastpary, rektor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej z małżonką oraz ks. Edward Busse, przedstawiciel Polskiej Rady Ekumenicznej.


Wieczór wspomnień poświęcony był dziejom Szpitala Ewangelickiego. Program składał się z dwóch części: oficjalnej i towarzyskiej.


Słowo wstępne wygłosił ks. proboszcz Włodzimierz Nast. Następnie "O czym powinniśmy pamiętać" mówiła mgr Alina Janowska, zarys historii szpitala przedstawiła p. Halina Słomińska, o pracy w Szpitalu Ewangelickim, panującej tam atmosferze, o latach okupacji wspominały: s. Aleksandra Jelonek, s. Ingeborga Uggla i s. Regina Witt. Natomiast o ewakuacji i likwidacji szpitala w 1943 roku mówił Stefan Bronisław Sommer.


W drugiej części, przy herbatce zebrani snuli wspomnienia o swoich pobytach w Szpitalu Ewangelickim, o osobach tam pracujących i o kojarzących się z nimi wydarzeniach zborowych.


W przygotowaniu wieczoru uczestniczyła grupa młodzieży pod przewodnictwem prezesa Bogdana Janowskiego, m.in. Monika Bunn, Hanna Janowska, Roman Marczyński, Krzysztof Mutschmann, Anna Nagórka, Jacek Szyrle, Krzysztof Weigle.


Poniżej wystąpienia sióstr diakonis z wzmiankowanego wieczoru wspomnień.


...Nasze wspomnienia o Szpitalu Ewangelickim jakże są bogate. Ileż obrazów wywołują z przedwojennej przeszłości. Nie sposób o nich wszystkich tu opowiedzieć, ale chociaż kilka z nich spróbuję przybliżyć i ukazać.


Oto pierwszy z nich. Otoczenie naszego szpitala. Ulica Karmelicka jakże inna była w tamtych latach, które wspominamy. Mnóstwo żydowskich sklepików. Tramwaj jechał tamtędy - pamiętam doskonale. Na rogu stała zawsze handlarka z koszem pomarańczy i wołała na cały głos: "Pięć za złoty, kupujcie, kupujcie - malinowe". Tłum uliczny przepychał się zawsze w jedną i drugą stronę i kiedyś z tej masy ludzkiej wyłoniły się dwie młodziutkie diakonisę zmierzające pod numer dziesiąty, bo tam właśnie znajdował się Szpital Ewangelicki.


Przeszły śmy przez ciemną bramę, a tam powitał nas w galowym stroju Piotruś z długimi wąsami. Mijamy podwórze, wchodzimy schodami do budynku, w którym mieści się ginekologia, nad nią na drugim piętrze są mieszkania sióstr diakonis. Wita nas stara Zosia, pomocnica, która wskazuje nam, gdzie możemy zastać starszą siostrę, aby jej zgłosić swoje przybycie.


Starsza siostra siedzi przy fortepianie otoczona młodymi siostrami, które mimo zmęczenia widniejącego na twarzach po całym dniu pracy w szpitalu pragną śpiewać.


...Jest noc, przyciemnione światła w korytarzach, ciszę przerywają dzwonki sygnalizujące, że chory prosi o pomoc. Siostra oddziałowa żegna mnie pozostawiając po raz pierwszy jako młodą siostrę samą na oddziale. 150 chorych mam pod swoją opieką. Z modlącym, ale i ściśniętym sercem idę korytarzem. Już zrobiłam przepisowy pantopon z kamforą, który podaje się chorym po operacji. Mijam neurologię. Schodzę na parter, tym, co nie mogli spać podaję bromwalerianę, różne inne kropelki i kieruję się na tzw. dwunastkę. Jest to izolatka dla najciężej chorych. Tam musiałam dłużej pozostać. Nagle słyszę głos drą Jurewicza: "Siostruniu, siostruniu, a jak tam pod ósemką? Język nie suchy, a brzuch twardy? A tętno jakie?". Obejrzawszy raz jeszcze chorą dr Jurewicz spokojny odchodzi do domu, Zaglądam "pod siódemkę", gdzie leżał młody chłopak po wyrostku. I... o zgrozo, młodzieniec, chcąc ugasić pragnienie, wstał z łóżka kierując się do łazienki. Interweniuję natychmiastowo, dzwonię do Leona, dozorcy i wspólnymi siłami kładziemy chorego z powrotem do łóżka. Po chwili już po biedzie, ale na dziewiątce rozległy się dzwonki.


Gdy wszystko już uspokojone - Brońcia radzi mi, abym napiła się herbaty. I tak, odpoczywając troszkę, spędzam pierwszą moją "samodzielną" noc.


Jest świt, biegnę więc do diakonatu, nastawiam duży czajnik wody dla sióstr, które wnet zejdę do pracy. Czeka mnie jeszcze zdanie relacji siostrze oddziałowej.


...Ciepłą falą radości wyłania się z pamięci inny obraz... pierwszy adwent. Widzę w jadalni pełno czerwonych jabłek. Siostry krzątają się bardzo gorliwie. Myją jabłka, przygotowują świeczki tak, aby można je było włożyć w jabłka. Gdy wszystko już gotowe cała gromadka sióstr wchodzi na oddział, na neurologię. Z młodych piersi płynie melodia mocarnej pieśni adwentowej: "Córko syjońska raduj się, wesel się". Chorzy słuchają, w niejednym oku widać łzy. W tym samym czasie jedna z sióstr wnosi na tacy jabłka z zapalonymi świeczkami do pokoi chorych i stawia je na ich stolikach. Wzruszenie ogromne, chorzy dziękują, widać, że coś z tego nastroju, ducha adwentu przenikało w obolałe serca naszych pacjentów. Podobnie obchodzono to święto i na innych oddziałach.


Równie uroczyście obchodziłyśmy święta Wielkiej Nocy. Poranek Wielkanocny rozpoczynałyśmy witając naszych chorych radosną pieśnią "Porzucił grobu cień, Jezus nasz Zbawca". Następnie składałyśmy życzenia wszystkim chorym, a szczególnie tym, którzy najbardziej cierpieli. Starsza siostra pocieszała ich i wzmacniała na duchu...


...Miałyśmy piękną kaplicę. Były w niej dwa witraże. Na jednym był wizerunek Jezusa, na drugim Marii, matki Jezusa. Pod tym wizerunkiem widniał napis: "Otom ja służebnica Pańska". Spoglądałyśmy nieraz na ten napis, który wytyczał nam drogę postępowania.


W nabożeństwach odprawianych w kaplicy uczestniczyli także chorzy. Obłożnie chorych, ale pragnących Słowa Bożego wnosiłyśmy na noszach. Ołtarz, tonący zawsze w zieleni i kwiatach ubierała s. Stanisława. Niezapomniane są także piękne choinki, które stroiła na Boże Narodzenie.


Ile razy, wieczorną godziną, klękałyśmy w gronie młodych sióstr prosząc Boga o pomoc w trudnych sytuacjach życiowych, których nikomu życie nie szczędziło.


Wielką pomocą w naszej pracy były wykłady prowadzone przez naszych duszpasterzy. Odbywały się one o godz. 17.30, aby większość sióstr mogła brać w nich udział. Pamiętam do dzisiaj słowa ks. Michelisa: "Kochane Siostry, jestem dumny, gdy was chwalą, kiedy widzę, że podnosicie swoje kwalifikacje. Pamiętajcie jednak, o jednym wy nie jesteście tylko kwalifikowanymi pielęgniarkami, laborantkami, technikami Roentgena, dobrymi gospodyniami - w pierwszym rzędzie jesteście diakonisami, służebnicami Pana naszego. Służąc chorym, służycie Jemu. Niechaj to wasi chorzy odczują"...


...Najtrudniejsze były modlitwy u łoża umierających. Zazwyczaj pragnęli oni mieć przy sobie tę siostrę, która się nimi opiekowała.


Zdarzyło się raz, zew czasie mojego nocnego dyżuru umierała chora, która pragnęła, aby była przy niej s. Zuzanna. Nie wiedziałam, co robić, czy budzić s. Zuzannę, która powinna odpocząć po długim dniu ciężkiej pracy. Byłam już gotowa pójść po nią, gdy wtem, cichutko otwarły się drzwi i weszła s. Zuzanna. Ucieszyłam się bardzo i usłyszałam słowa chorej: "Kochana siostrzyczko, wiedziałam, że siostra przyjdzie, bo mi przecież siostra obiecała". S. Zuzanna gorliwie i serdecznie modliła się przy łożu chorej, która umarła niemal w jej ramionach. Z rana s. Zuzanna stanęła znów do pracy, a praca była trudna i odpowiedzialna. Trwała długo od godz. 6.00 do 19.00.


Nasze siostry nie wyobrażały sobie życia poza szpitalem, ta praca wciągnęła je na zawsze. Toteż w trosce o nasze zdrowie i życie duchowe, opiekunowie nasi postanowili, aby każda z nas co roku spędziła jeden tydzień w macierzystym domu, w "Tabicie". Byłyśmy szczęśliwe pod okiem naszej ,,mateczki", która dogadzała nam, jak tylko mogła. Chodziłyśmy na długie spacery, w miarę uprawiałyśmy ćwiczenia sportowe, ale najważniejszą rzeczą były przepiękne wykłady o naszym powołaniu siostrzanym, służbie człowiekowi i Bogu. Ilekroć wracałyśmy z rekolekcji, tylekroć wracał nam zapał do pracy i wielka radość i uspokojenie płynące ze świadomości, że swoją służbą przynosimy ulgę cierpiącym.


...Czas okupacji hitlerowskiej obejmujący lata 1939-1943 stanowi smutny rozdział w historii naszego Szpitala Ewangelickiego. Zatrudniona byłam narożnych oddziałach, ale praca, o której chcę opowiedzieć, dotyczyła sali operacyjnej. Tam właśnie, każdego dnia często z narażeniem własnego życia, lekarze oraz personel pomocniczy ratowali zagrożone życie ludzkie, w tym także życie tych, którzy nie poddając się tenorowi okupanta, brali czynny udział w Ruchu Oporu.


Trafiali do nas często ranni uczestnicy akcji "Małego Sabotażu", którym trzeba było natychmiast udzielić pomocy, często wymagającej koniecznego zabiegu operacyjnego. Czynili to zazwyczaj lekarze: dr Zygmunt Jurewicz, dr Mieczysław Trenkner i dr Mieczysław Zarzycki. Niejednokrotnie dla ratowania życia rannych konspiratorów pozorowano ciężkie obrażenia, np. głowy, a czyniono to, aby uchronić ich od przesłuchań i dalszych represji. W tych działaniach pomagali nam często strażacy, których oddział znajdował się na terenie szpitala, jako ochrona przeciwpożarowa.


Pamiętam taką sytuację: na stole operacyjnym dwóch rannych Akowców. Zabieg ma się ku końcowi, tymczasem strażacy sygnalizują, że na teren szpitala przybyło SS. Rannych trzeba więc natychmiast ukryć. Zostają przebrani pośpiesznie w mundury straży i przetransportowani do pomieszczeń Oddziału Straży Pożarnej (tam bowiem Niemcy nie wchodzili). Udało się. Wkrótce do sali wchodzą SS-mani.


Szpital znajdował się w dzielnicy żydowskiej i kiedy 12 października 1940 roku utworzono getto - Żydzi ze wszystkimi sprawami wymagającymi pomocy przychodzili do nas. Staraliśmy się im pomóc, a dzieci pozostające bez opieki, odratowane z getta, po kuracji szpitalnej umieszczaliśmy w rodzinach, które ofiarowały im schronienie.


Do szpitala wchodziło się przez 7 bram z 12 tzw. jerozolimskich, od strony aryjskiej znajdował się blisko katolicki kościół Najświętszej Marii Panny przy ul. Leszno. Kontaktowałyśmy się często z ks. kapelanem Łubieńskim w sprawach religijnych, chodziło bowiem o udzielanie Komunii Świętej chorym wyznania katolickiego. Księża katoliccy wyrażali nieraz zdziwienie, że siostry ewangelickie zabiegają o Komunię dla katolików u ich duchownego. Dla nas było to normalne. Zresztą taką postawę ekumeniczną zaszczepił w nas ks. Z. Michelis i matka przełożona, s. Józefa Borsch.


Uzupełniając obraz działalności szpitala w czasie czarnej, okupacyjnej nocy nadmienię, że odbywały się tu zebrania konspiracyjne, w różnych pomieszczeniach. Raz służyła temu celowi kuchnia, apteka, a często pokój obok sali operacyjnej.


Poprzestanę na tym, chociaż mówić mogłabym jeszcze długo. Okres ten był brzemienny w różne wydarzenia, wymagający wielkiej koncentracji sił wszystkich osób pracujących w szpitalu, wielkiego poświęcenia, często rezygnacji z własnego odpoczynku, snu i posiłku. Ten wielki wysiłek ludzki służący potrzebującym był wynikiem cudownej, wspaniałej atmosfery, solidarności, jaka łączyła lekarzy, siostry i pacjentów.


...Nie będę powtarzała tego, co powiedziała s. Ingeborga, ale będę mówiła także o pracy szpitalnej. Pani Janowska wspomniała, że lekarze modlili się. Tak robił też dr Bursche. Na sali operacyjnej, kiedy miały się rozpocząć operacje, wszyscy - lekarze i siostry w maskach czekają. Chwila ciszy... wiemy, że dr Emil Bursche modli się...


Kiedy wspominamy, nie sposób nie powiedzieć o wspaniałej atmosferze, jaka panowała wtedy wśród całego zespołu. Będąc starszą siostrą miałam okazję poznać bliżej zespół lekarski, a przede wszystkim lekarzy naczelnych, jak: dr Babińskiego, Podkółińskiego, Burschego, a także odczuć tę specyficzną atmosferę istniejącą w tym przybytku często pełnym bólu i smutku.


W szpitalu naszym pracowali bez wytchnienia wybitni lekarze, specjaliści, ordynatorzy i ich asystenci: interniści, chirurdzy, ginekolodzy. Znajdowały się u nas wszystkie oddziały specjalistyczne: interna, neurologia, laryngologia, okulistyka, dermatologia, ginekologia, a także oddział położniczy, prowadzony przez drą Śniegockiego.


Praca między personelem lekarskim a pomocniczym układała się nie tylko pomyślnie, ale wręcz niezwykle. Stosunek personelu do siebie opierał się na zaufaniu, wierze, najlepszych chęciach i wielkim zapale do pracy. Tworzyliśmy wszyscy razem z chorymi jakby jedną rozszerzoną rodzinę szpitalną. Lekarze pomagali siostrom często - w podawaniu leków, w wykonywaniu różnych, nieraz trudnych zabiegów. Weszło do tradycji szpitalnej, że pierwszego dnia Świąt Bożego Narodzenia, jak i Wielkanocnych lekarze z rodzinami przychodzili do Diakonatu szpitalnego i wraz z duszpasterzami spędzaliśmy niezapomniane chwile, które nas coraz bardziej zbliżały i jednoczyły. Tę rodzinną atmosferę owianą duchem pracy, radości i modlitwy odczuwali nasi chorzy, którym często, na ich życzenie, śpiewałyśmy nasze piękne pieśni kościelne. Duch zaufania i jedności trwał również podczas okupacji. Ileż to, z narażeniem życia przeczytaliśmy razem zakazanych gazetek. Klęczeliśmy wspólnie nad mapą śledząc ruchy wojsk alianckich i hitlerowskich. Jakżeśmy się wspólnie cudownie podtrzymywali na duchu. Jaka piękna była nasza współpraca. Lekarze i niektórzy chorzy byli świetnie zorientowani i bezbłędnie rozpoznawali kogo należy unikać, kogo się wystrzegać.


Z bólem i łzami patrzyliśmy wszyscy na likwidację naszego szpitala, do którego wszyscy pragnęliśmy wrócić. Wszyscy wołali: "Wrócimy do naszego szpitala". Przy późniejszych spotkaniach często lekarze pytali siostry, czy mają co jeść, gdzie nocują. Zapraszali do siebie i dzielili się tym, co mieli - chlebem i gorącą strawą. "Jesteśmy gotowi wrócić wszyscy do wspólnego rodzinnego domu, który się nazywa Szpital Ewangelicki" - mówili.


Większość lekarzy już nie żyje, wiele sióstr już na tamtym brzegu, ale my żyjący zachowamy ich we wdzięcznej pamięci jako gorliwych pracowników naszej zbiorowości, na zawsze związanych z Ewangelickim Szpitalem.


Na zakończenie pragnę jeszcze zaznaczyć, że chodzi nam o zarejestrowanie niektórych śladów i faktów z przeszłości, by się stały zarzewiem postępu, nowych myśli i nowych działań.